Martwe, ale takie... prawie artystyczne

Cześć! Wiecie skąd ten tytuł? Bo prawdziwa martwa natura nie jest realistyczna (zostawcie zatem barokowe Niderlandy w świętym spokoju) - ona powinna ociekać artyzmem i nie mówię tu o jakichś śmiesznych niuansach kolorystycznych, nie, nie! To mają być plamy, to mają być strugi rozwodnionej farby, to ma być totalna interpretacja kształtu i koloru - wiecie, tak po całości, nie wolno się ograniczać.

Oczywiście wyżej traktuję sprawę z dużą dozą humoru, ale niestety tamte czasy minęły i mam wrażenie, że dzisiaj trwa wyścig o to, kto jest bardziej artystyczny, kto bardziej przetrawi to, co widzi. Będąc w liceum próbowałam znaleźć swój sposób na takie trawienie ustawianych na zajęciach kompozycji, później odpuściłam i pozwoliłam swojej dokładności przejąć kontrolę, a ostatnio silę się na artyzm z prawdziwego zdarzenia i myślę, że jestem na dobrej drodze. Nadal jest to moje, ale pozwalam sobie na dużą swobodę i zabawę obrazem - może to widać? W każdym razie moje malarstwo nie jest to już spotkanie biznesowe, a wyjście ze znajomymi na pizzę i mam nadzieję, że następne obrazy będą imprezą. Ostatnio usłyszałam właśnie tego typu porównanie i uznałam, że jest niezwykle trafne, czasem warto spuścić powietrze. Co myślicie o tych martwych naturach?



Komentarze

Prześlij komentarz