Schinken

Witam wszystkich w ten słoneczny grudniowy poranek! Nie wiem jak wy, ale ja czuję się dużo cięższa po tych świętach i czekam na Sylwestra, aby trochę potańczyć i wrócić do formy. Niewiarygodne, nawet wtedy, gdy nie chodzę do szkoły, nie mam czasu. To jakiś cud, że udało mi się zacząć rysunek dla kolegi i niespodziankę noworoczną - ciekawskich zapraszam na facebooka. Dzisiaj zapowiadany od dawna sfinks o imieniu Schinken, moje maleństwo. A dlaczego Schinken? Podczas pracy nad tym kotem, moi koledzy poznawali słówka niemieckie i gdy modelowałam nożem jego tułów, odkrajałam glinę niczym plastry mięsa i stąd wzięło się to imię - od niemieckiej szynki. Nie udało mi się pokazać Wam go wcześniej, ponieważ długo czekał na poszkliwienie, wypalenie i zdjęcia. Święta już za nami (małe nawiązanie do nich nie zaszkodzi, ładna choinka w tle zawsze cieszy oko), ale Nowy Rok już za chwilę, dlatego zapraszam wszystkich w styczniu, będzie co oglądać.

Przygotowując ten wpis zebrałam wszystkie materiały i okazało się, że pierwsze z nich powstały już w lutym - podczas pracy w ogóle nie czuć tego czasu. Średnio w tygodniu poświęcałam temu nieco ponad 2h zegarowe, później 5h. Myślę sobie "wow, długo", ale później biorę pod uwagę dni wolne, nieobecności na zajęciach i najważniejsze, mój kompletny brak pośpiechu i radość z rzeźbienia. Pod koniec niestety już mi się trochę nie chciało i dlatego mój Sfinks jest gładki, nie ma tych charakterystycznych fałdek, ale nie jest to według mnie jakaś wielka strata, bo "widać, że to jakiś rasowy kot".
czas: luty - czerwiec, listopad - grudzień
wymiary: 25 x 14 x 14 cm
glina ceramiczna
szkliwo różowe, zielone
angoba czarna, biała 
Zaczęłam od przygotowania zdjęć zwierzęcia, bez tego ani rusz. Ja miałam jedno najważniejsze, na którym bazowałam, ale inne również się przydały, ponieważ praca odbywała się na trzech wymiarach. Następnie podstawa, gruba, dwucentymetrowa. Ustaliłam wielkość bryły, którą zaczęłam później modelować. Jeśli dobrze pamiętam, powstała z większej kuli i mniejszego prostopadłościanu, później coś doklejałam, coś odcinałam, aż uzyskałam odpowiedni korpus, do którego dokleiłam głowę, nogi i ogon. Gdy wyrzeźbiłam już wszystko (oprócz fałdek, co za lenistwo), przygotowałam kota do wypału. Tak jak przy papryce, musiałam podzielić go na części. Tułów drążyłam od podstawy, głowę musiałam przeciąć, ponieważ przez szyję nigdy nie dostałabym się do środka.




Po wypaleniu glina ceramiczna ma przepiękny kolor, połączenie pudrowego różu z kremem, dlatego nie chciałam pokrywać Schinkena szkliwem w całości, bo stałoby się z nim to, co z papryką. Przed malowaniem przetarłam niektóre miejsca papierem ściernym, aby wygładzić fakturę, ale szczerze mówiąc to nie napracowałam się przy tym, bo moje rzeźby zawsze są perfekcyjnie wygładzone. Zdecydowałam, że na wewnętrzną część uszu i nos nałożę różowe szkliwo, na oczy zielone (nie miałam niebieskiego) i czarną angobę na źrenice, a na podstawę białą angobę. Podstawę malowałam, wręcz nasączałam angobą cztery, może pięć razy, aby mieć pewność, że będzie na pewno biała, podobnie uszy i nos, ale niestety źle dobrałam proporcje i nie uzyskały pełnego koloru - może to i dobrze? Byłam przekonana, że prawie nie widać tego różu, dopiero po tym jak przejrzałam zdjęcia, zobaczyłam, że jest on właściwie idealny. Najlepiej wyszły oczy, które malowałam na samym końcu, nie przykładając się za bardzo i w dodatku mając na to mało czasu. One akurat mogłyby być mniej nasycone, delikatniejsze. Wszystko przez to, że nie można przewidzieć, jak to będzie wyglądać po wypale. Niestety nie po drugiej wizycie w piecu glina jeszcze raz zmieniła kolor, jest trochę bledsza (?), ale to drobne mankamenty.