GORĄCZKA ZŁOTA | FLORA

Witam Was serdecznie!
Od publikacji Koralu, pierwszego z jesienno-zimowych botków z mojej autorskiej kolekcji, Gorączka Złota minęło trochę czasu i trochę się zmieniło. Założyłam drugą stronę, poświęconą mojej twórczości, która pełni rolę sklepu i portfolio, natomiast blog pozostaje samodzielną witryną dla ciekawych procesu twórczego i tego, co mam do powiedzenia na temat poszczególnych prac. Koniecznie zajrzyjcie na Malgranda, a teraz czas na drugi projekt.


Flora pochodzi z 2017 roku i jest rzeźbą, dzięki której zaczęłam w pełni korzystać z możliwości ceramiki, niestety w dużym stopniu przy naprawach, ale o tym za chwilę. Projekt tego buta mogliście zobaczyć już dawno temu, pojawił się w jednej z odsłon mojego szkicownika, a motyw kwiatów, jak się okazało hibiskusa, a nawet już w 2015 roku przy okazji secesyjnego portretu. Pamiętam, że szukałam line artów roślin charakterystycznych dla tego kierunku, o falistej linii, płynnych i zwiewnych kształtach, pewnego rodzaju zawiłej formie i trafiłam na jeden z rysunków powyżej. Dopiero składając zbiór inspiracji do wystawy udało mi się dotrzeć do zdjęć i nazwy kwiatu, który mnie tak zachwycił... Zwykły hibiskus, no, wiecie co? To prawie jak kwiat karczocha w bajce Andersena, bardzo miłe zaskoczenie. 

Inspirację do Flory znalazłam głównie w kwiatach, ale i w secesji, wężach oraz szkle. Poniżej w punktach przedstawię poszczególne etapy:
  1. Najpierw określiłam wymiary prostopadłościanu, z którego metodą wybierania miałam wydobyć but - niestety ponownie na oko, bo nie miałam możliwości porównać go z Koralem, zresztą i tak były to zupełnie inne proporcje...
  2. Mając przed sobą projekt, wykonałam szkic, według którego wycięłam kształt wyjściowej bryły.
  3. Po dopracowaniu podstawy, którą nazywam "skarpetą", postanowiłam niefortunnie postawić ją  blisko krawędzi stołu i podziwiać jej upadek w zwolnionym tempie. Wiecie jak to jest kiedy coś spada, a wy nie możecie nic zrobić? Tak, to dokładnie to uczucie. Upadku nie przeżyła tylko pięta, także poprawiłam co trzeba i na kolejnych zajęciach miałam zamiar kontynuować pracę. Miałam, ale jakoś się zniechęciłam i podobnie jak poprzednio, odstawiłam rzeźbę na 2 miesiące...
  4. Po zebraniu nowych sił i rozmoczeniu skarpety przyszedł czas na rozłożenie kwiatów, początkowo 4, finalnie 3, zgodnie z projektem. Po uformowaniu kul tej samej wielkości, każdą dokleiłam w odpowiednim miejscu do podstawy i rozcięłam na na 5/6 części, z których później uformowałam płatki. Częściowo glinę wybierałam, częściowo rozciągałam i formowałam palcami i narzędziami. 
  5. Mój profesor zasugerował wprowadzenie skosu w górnej części, co okazało się bardzo dobrym rozwiązaniem, ponieważ wewnętrzna strona botka wydawała się być niższa w porównaniu do zewnętrznej z aplikacjami, dlatego też ścięcie w dół, do kwiatów zrównoważyło formę. Równocześnie dopracowałam też platformę i obcas.
  6. Pozwoliłam rzeźbie podeschnąć, po czym wybrałam większość gliny spomiędzy wkładki i obcasa, całość ze środka i na koniec pozostałość przy obcasie. Szło aż za dobrze!
  7. Szlifując obcas bardzo uważałam, nauczona poprzednimi doświadczeniami, niestety przy szlifowaniu okolic górnego kwiatu nie przytrzymałam buta wystarczająco mocno i przeskoczył dosłownie o milimetr i to wystarczyło, żeby pękł w tym feralnym miejscu... Jeszcze przed wypałem spróbowałam skleić go na mokro, ale niestety nic to nie dało, więc sięgnęłam po klej ceramiczny i pełni nadziei wstawiliśmy Florę do pieca na pierwszy wypał - biskwit.
  8. Jak się okazało klej nie związał i podczas wyjmowania z pieca odłamany fragment pozostał na jego płycie, postanowiliśmy spróbować ponownie, tym razem już po wypale, więc było większe prawdopodobieństwo, że się uda. Skończyło się na kolejnych 2 wypałach, bezskutecznie. Pozostała ostatnia możliwość, czyli klejenie na szkliwo. Na powierzchnie, które się ze sobą stykały, nałożyłam przezroczyste szkliwo i cała trudność w tej metodzie polegała na tym, żeby umieszczając rzeźbę w piecu, odpowiednio spasować elementy. Po kolejnym wypale Flora znowu była cała!
  9. Ponownie nie nacieszyłam się swoim szczęściem, tym razem zawiódł stół w pracowni, bardzo niestabilny i kiedy moja koleżanka zapomniała się i zaczęła pocierać papierem ściernym swoją rzeźbę, moja spadła na kwiaty, ku mojemu zdziwieniu, odłamał się jeden, najbardziej wystający płatek, z którym klej ceramiczny poradził sobie w mgnieniu oka. 
  10. Wahałam się czy złote powinny być środki kwiatów, czy też cała pozostała powierzchnia, zdecydowałam się na to drugie rozwiązanie i nałożyłam białe, jak się później okazało, pękające szkliwo.
  11. Po ostatnim "roboczym" wypale nadszedł czas na złoto naszkliwne (10%). Jak już wiecie, bez szkliwa nie ma efektu złota, chodzi o gładką... Cóż, tu nie było mowy o gładkiej powierzchni. Nie przewidziałam też, że 2 g czerwonej chemii nie wystarczą na pokrycie całości i w efekcie pas na wewnętrznej stronie buta nie został przykryty w pełni, była to raczej warstwa półprzezroczysta. Nastawiłam się na ewentualne poprawki... 

Czekałam na efekt końcowy jak na szpilkach i gdy już weszłam do pracowni, czułam tylko jak oczy i usta otwierają mi się coraz szerzej... Coś fantastycznego! Dzięki użyciu pękającego szkliwa, na złocie powstały cudowne białe linie przypominające stłuczone lustro. Co ciekawe, skoncentrowały się one pomiędzy kwiatami, czysty przypadek, ale jakże trafiony! Jednak największym zaskoczeniem okazał się akcent, powstały w wyniku niewystarczającej ilości złota - przepiękna aplikacja, jakby z wężowej skóry, mieniąca się różnymi odcieniami fioletu, z małymi przebłyskami złota. Jak widzicie, czasem dobrze jest stracić na chwilę kontrolę nad swoją pracą. Dajcie znać w komentarzach, co sądzicie!


Komentarze

Prześlij komentarz